Wywiady
Po dobrego piłkarza kluby same przyjdą
12. kwietnia 2012
autor: Jakub Jankowski
Arkadiusz Klimas był jednym z pierwszych w Polsce licencjonowanych menadżerów FIFA. Co u niego słychać?

- Jeszcze parę lat temu pańskie nazwisko przewijało się w mediach, zwłaszcza łódzkich. W ostatnim czasie w ogóle nie było o panu słychać. Czy przyczyną jest to, że pod pańskimi skrzydłami są słabsi piłkarze, niż kiedyś?
Arkadiusz Klimas: - Po prostu nigdy nie lubiłem udzielać wywiadów. Głównie dlatego, że przekręca się słowa, które padły w wywiadzie i interpretuje się je w zupełnie dowolny sposób, a później czytam rzeczy, których nie powiedziałem. Mówiłem jedno, a pisano drugie. Jestem za to widoczny na meczach ekstraklasy, pierwszej i drugiej ligi. Co weekend odwiedzam stadiony w całej Polsce.

- Ale patrząc na pańskie portfolio na stronie internetowej, odnosi się wrażenie, że kiedyś byli u pana lepsi piłkarze.
- Przyznam, że dawno jej nie aktualizowałem. Od roku, albo pół. Zgodzę się, że kiedyś miałem wielu ciekawych piłkarzy, zwłąszcza jeśli chodzi o ŁKS. Transferowałem do do tego klubu między innymi Wyparłę, Niżnika, Szczota, Cieślińskiego. Oczywiście, nie zawsze moi piłkarze trafiali do ŁKS.

- Dlaczego?
- Bo osoby decyzyjne miały inne wizje. Tomek Kłos czy Tomek Wieszczycki to moi dobrzy koledzy. Im też wiele razy kogoś proponowałem, ale nie zawsze byli chętni. Jednak nigdy nie miałem o to pretensji i nie gniewam się. Rozumiem decyzje chłopaków, którzy niedawno odpowiadali za transfery w ŁKS.

- Nie ma pan wrażenia, że zawodnicy czasem wykorzystują menedżerów. Najpierw menedżer pomaga załatwić klub, a później zawodnik od niego odchodzi.
- Zawodnik i menedżer mogą podpisać umowę na maksymalnie dwa lata. Jeśli współpraca jest owocna, to się ją przedłuża. Czasem jest tak, że się kogoś wypromuje, poda mu pomocną dłoń, pomoże, a później zawodnik mówi, że już nie potrzebuje menedżera. Wtedy na pewno jest człowiekowi przykro. Zwłaszcza, że często na początku się w zawodnika inwestuje, a wręcz dokłada, żeby pomóc mu znaleźć klub.

- Czy nie ma pan wrażenia, że często o transferach decydują znajomości? Że młodym z niższych lig jest się trudno przebić?
- Zdarza się, że kluby proszą, żebym pokazał im jakichś zawodników. O piłkarzy pytają też menedżerowie z zagranicy. Prawda jest jednak taka, że jeśli zawodnik będzie dobry, to kluby same po niego przyjdą. Ale oczywiście są tacy, którym trzeba pomóc. Jednak nie każdy piłkarz dostanie swoją szansę.

- O większych szansach mogą zdecydować "plecy"?
- Co pan ma na myśli mówiąc "plecy"?

- Chodzi mi o znajomości w różnych klubach.
- Ja grałem w piłkę razem z Bulzackim, Dziubą, Terleckim, Chojnackim, Bońkiem, Nawałką i wieloma innymi. To są byli zawodnicy, którzy dzisiaj sprawują różne funkcje w klubach. Naturalne więc, że się znamy. Jesteśmy przecież kumplami z boiska. Jednak to nie znaczy, że komuś na siłę proponuje piłkarzy. O danym zawodniku możemy podyskutować. Ja go mogę polecić, ale jeśli ktoś nie jest zainteresowany jego usługami, to ja to rozumiem.

- A nie jest tak, że teraz trudniej zrobić transfery, bo jest więcej menedżerów na rynku?
- Otrzymałem licencję menedżerską w pierwszym rzucie, kiedy to wprowadzono u nas zasadę zdawania egzaminu na licencjonowanego menedżera, a nie wpłacania kaucji. To było niecałe dziesięć lat temu. Na pewno teraz jest inaczej. Kilka lat temu było tylko kliku menedżerów, a zawodników tyle samo, co obecnie. W zasadzie 99% piłkarzy było bez menedżera. Teraz w Polsce jest ich kilkudziesięciu, więc zawodnicy często jakiegoś mają.

- Na rynku jest też pewna grupa oszustów, którzy podszywają się pod menedżerów.
- Są osoby, które nie mają licencji, ale tak jest w każdej branży. Ktoś udaje lekarza, prawnika, taksówkarza, architekta. Tacy byli i będą. Jeśli zawodnik zgadza się na współpracę, musi być świadom konsekwencji.

- Pana to nie irytuje?
- Ja np. wole iść do prawdziwego lekarza, a nie do kogoś, kto udaje specjalistę. Tak samo zawodnicy powinni współpracować z menedżerami z licencją. Ale oczywiście nie muszą. I niestety, choć nie mają prawa podpisywać umowy menedżerskiej z kimś bez licencji, czasem podpisują umowę z kim chcą.

- A jak wygląda współpraca polskich menedżerów z zagranicznymi klubami?
- Najważniejsze jest czy piłkarz chce grać za granicą. Jeśli tak, to do klubów wysyłam CV, płyty z meczami, albo razem z zawodnikiem jadę na testy. Później wszystko zależy już od klubu. To, że grałem w Belgii i Finlandii, ułatwia mi nawiązywanie kontaktów z zagranicznymi zespołami. Jeśli raz, drugi polecę niezłego piłkarza, który zda egzamin, to później klub mi zaufa. Wówczas może wziąć ode mnie zawodnika bez zastanowienia.
powrót » do góry » drukuj wyślij link komentarze (0) dodaj komentarz